telefon

Właśnie dzwoniła pani administratorka. Prezes podpisał zgodę na remont. Na dniach listonosz przyniesie dla mnie pisemko. Radość :) ajć!

gapa

Niestety gapa zapomniała dziś zabrać aparat i zrobić zdjęcie panu Staszkowi, który ciągnął kable w mieszkaniu. Zatem nie będzie foto-relacji z zakładania puszek i korków. W każdym razie, pan Staszek skończył dziś 1 etap swojej roboty. Z panem Staszkiem spotkamy się ponownie znacznie później, kiedy to będziemy już dopieszczać nasze gniazdko :P
Teraz niezwłocznie trzeba kupić drzwi wejściowe i zabudować korytarz, ponieważ
po pierwsze
skrzynka z korkami jest na zewnątrz,
a po drugie
ekipa remontowa ze spółdzielni na dniach dotrze do naszej klatki i będzie murować wykopane w ścianach rynienki. Przy okazji będą remontować całe klatki, więc szkoda byłoby później niszczyć ich pracę.


Przy okazji dowiedziałam się jak odróżnić drzwi lewe od prawych i.... że w moim mieszkaniu na 3 pary drzwi, każde są inne. Wymiary: Prawe 1: 2,14m/1,10m ; Lewe : 2,10m/1,00m ; Prawe 2: 2,00m/0,80m.

Instrukcja pana Staszka pt: jak odróżnić drzwi lewe od prawych:
Trzeba wejść do środka pomieszczenia (w przypadku drzwi, które otwierają się "do środka")  i zamknąć drzwi. Teraz patrzymy z której strony drzwi mają zawiasy, jak z prawej to znak, że mamy do czynienia z drzwiami prawymi :) ot cała filozofia. Baba z młotkiem w torebce bogatsza o kolejną budowlaną prawdę.
Na koniec dodam, że koleżanka Ola, która również w tym czasie remontuje, nosi w torebce nie tylko młotek. Olu, uwielbiam Cię za tę siekierę! :)

niespodzianka :)

Właśnie zadzwonił wujek Krzysiek, że elektryk ogląda mieszkanie i od jutra zaczyna kuć rynienki pod kable.  Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji... coś się dzieje :)

zamek

Niestety, zamek w skrzynce pocztowej nie został wymieniony. W drzwiach zastałam tylko kartkę, że mam się z panem zamkowym ponownie skontaktować. Z chwilą, kiedy otwierałam drzwi mieszkania, wyszła na korytarz sąsiadka. Przekazała mi protokół z wymiany wodomierzy - na naszym napisano tylko tyle: lokatora nie zastano. Kolejna sprawa do załatwienia w najbliższym czasie. Przy okazji poskarżyłam się, że nie mam klucza do skrzynki i że pan od zamków leci ze mną w kulki. Pani sąsiadka uśmiechając się szeroko powiedziała, że ma klucz do mojej skrzynki jeszcze od poprzedniego lokatora i że mam się nie bawić w wymianę zamka. Zaskoczona, ale i uszczęśliwiona tym faktem odebrałam stary klucz i założyłam na kółeczko przy pozostałych kluczach. 
Tomek dogadał się z wujkiem Krzyśkiem - elektryką ma się zająć kolega wujka. Wujek Czesiek miałby czas dopiero między świętami, a i jego podróż w nasze strony jest nieco problematyczna. Zatem ustalone. 
Musiałam dorobić komplet kluczy, żeby wujek Krzysiek mógł je przekazać elektrykowi i hydraulikowi, panu Edkowi, którzy w najbliższym czasie mają rozpocząć prace na mieszkaniu. 
Dorabianie starych kluczy nie jest takie proste. W jednym punkcie, nie dorabiają ich wcale, w drugim tylko jeden, w trzecim pan powiedział, że dorobi prawie wszystkie, ale oprócz jednego - największego. Największy klucz pochodzi z lat 60-tych z zasobów poniemieckich i dziś nikt już takich nie dorabia, a przynajmniej nie w moim mieście. Wieczorem zawiozłam wujkowi oryginalne klucze prosząc, żeby panowie nie zamykali mieszkania na oba zamki, bo potem tam nie wejdę :P 

Nadal czekam na oficjalne pisma z pozwoleniami na remont. W tym czasie muszę się czymś zająć... 
Efekt tej pracy zobaczycie już niebawem na zdjęciach.

komisje,pozwolenia,spotkania i debaty

W zeszły czwartek postanowiłam zadzwonić do spółdzielni z zapytaniem dlaczego nadal nie otrzymałam odpowiedzi na swoje pismo. Okazało się, że panie z administracji nie mogły w papierach znaleźć mojego numeru telefonu, żeby się ze mną umówić na oględziny mieszkania. Przedstawiciel administracji musi pomierzyć, postukać w ścianę, popatrzeć, zanotować coś w protokole i dopiero wtedy może odesłać mi odpowiedź na piśmie. Zatem umówiłam się z administratorką na najbliższy poniedziałek. Po drodze wypłynęła powtórnie kwestia klucza do skrzynki pocztowej. Dostałam numer pana, który wymienia zamki. Z nim również umówiłam się na poniedziałek.
W piątek wieczorem zadzwoniła do mojej mamy przerażona Ola. Okazało się, że administracja wywiesiła zawiadomienia w klatkach. Wszyscy musimy opróżnić strychy i porąbać ścianki swoich "górek". Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że mamy to zrobić przez weekend. W poniedziałek wchodzą ekipy remontowe. Na naszych strychach są jeszcze stare jednoizbowe mieszkania, dziś traktowane raczej jak pomieszczenia socjalne, w których każdy przechowuje jakieś rzeczy. Cóż, musi zatem nastąpić pospolite ruszenie. Na strychu Oli jest także kilka rzeczy mojego brata i szafa moich rodziców. Wspólnie ustalamy, żeby przenieść to do mojego mieszkania, póki prace remontowe są w powijakach. Dzięki temu zyskamy trochę czasu na zorganizowanie jakiegoś transportu i przemyślenia co z tym fantem zrobić.
Wszystko odbywa się w sobotę. W między czasie mam zajęcia na studiach podyplomowych. Z kluczami z mojego mieszkania docieram nieco spóźniona i bardzo przemarznięta. Akcja kończy się już po zmroku.

Poniedziałek rano.
Na mieszkanie miałam dotrzeć na 10.00. O 9.09  tramwaj odjeżdżał z przystanku.
Nie byłam nawet w połowie drogi, kiedy motorniczy poinformował nas, że musimy opuścić pojazd bo przez najbliższą godzinę nie będzie prądu. Dalej nie jedziemy. Pięknie się zaczyna. Przygoda jak z Nie lubię Poniedziałku. Na tej trasie niestety nie kursują żadne autobusy. Aby dotrzeć do mojego mieszkania mam tylko jedna możliwość - ten tramwaj. Tata nie może mnie odebrać i zawieźć bo podpiął akumulator do prądu. Zlitowała się nade mną siostra Oli, Patrycja (jeszcze raz, wielkie dzięki!). Po niespełna 10 minutach siedziałam już w ciepłym samochodzie. Dotarłyśmy pod kamienicę mniej więcej na czas - w każdym razie administratorki jeszcze nie było.
Poniżej znajduje się zdjęcie kamienicy, w której mam mieszkanie. Niestety moje okna wychodzą na ulicę, a ujęcie prezentuje fasadę budynku od podwórza.

Jakość zdjęć nie jest najlepsza, ale udało mi się zrobić kilka ujęć wnętrza  mieszkania i w sieni.  Spróbujcie uruchomić wodze wyobraźni, aby zobaczyć to, co ja widzę oczyma duszy, kiedy myślę o ciepłym kominku, włochatym dywanie i parujących kubkach wypełnionych gorącym kakao. Jest pięknie :) to znaczy będzie pięknie. Póki co jest jak jest, a ja jestem szczęśliwa, że mam swoje cztery ściany.

Tu sfotografowałam fragment korytarza. Po lewej stronie zdjęcia widać zabudowaną część sąsiadki. Planujemy dobudować brakującą ściankę, w którą wprawimy drzwi zyskując tym samym przedpokój. Na ścianie, którą widać w tle (tej skośnej) chcemy wybić drzwi do łazienki (plan prezentuję w poprzednim poście).

W tej chwili trwają prace na korytarzu. Elektrycy ze spółdzielni ciągną kable. Tutaj widać fragment skutej ściany i schody prowadzące na strych.

Spółdzielnia planuje pomieszczenie socjalne, znajdujące się na strychach wyremontować i zrobić tam suszarnie dla mieszkańców. Wszystko ma być zgodne z przepisami i wymogami Unii Europejskiej. Na kolejnym zdjęciu widać fragment strychu. W tle drzwi do potencjalnej suszarni. Następnie sfotografowałam fragment drewnianego poddasza.



A teraz zapraszam do mieszkania. Z korytarza wchodzimy przez kuchnię. Niestety zdjęcie narożnika kuchni jest fatalne - wybaczcie. (zwróćcie uwagę na jasną szafkę zabudowaną pod oknem, to dawna "lodówka" )
Na następnym zdjęciu są drzwi wyjściowe i zlew-umywalka. Później piec, który stoi w miejscu starego kuchennego pieca kaflowego. Planujemy w tym miejscu postawić zabudowaną szafę.

Przyszła kolej na pokoje. W tym momencie przypomniał mi się stary dowcip Masztalskiego. Truda Żeloskowo, kupiła mieszkanie i zaprosiła Masztalską na spotkanie i oględziny. Masztalska chodzi po mieszkaniu bez słowa i ogląda. Po jakimś czasie Żeloskowa nie wytrzymuje tej ciszy i pyta koleżanką co myśli o jej nowym nabytku. Na co Masztalska odpowiada, że wszystko fajnie, pięknie, ale Truda na co Ci tyle wnęk na szafy? Wzburzona Żeloskowa krzyczy: To nie są wnęki, to są pokoje!.
Zatem zapraszam do części sypialnej. Poniżej prezentują się okna przyszłej sypialni.
Na następnym zdjęciu widać fragment sypialni, który zostanie przerobiony na łazienkę.
Drugi pokój jest teraz zastawiony rzeczami. W przyszłości powstanie tam salon z piecem kaflowym z wkładem kominkowym.

Mniej więcej coś takiego nas interesuje (piec kaflowy z wkładem kominkowym i płytą, na której w razie potrzeby można coś zagrzać):
Przechodzimy  do pomieszczenia, w którym lokatorzy mają swoje ubikacje. Kiedyś toalety mieściły się w jednym ciągu na dworze. Po naszymu łaziło sie na hajźle. Pod koniec lat 90-tych hajźle zostały zrównane z ziemią, a mieszkańcy dostali od spółdzielni nowe toalety w budynku. Poniższe zdjęcia pokazują ciąg toalet w pomieszczeniu socjalnym i toaletę, która przynależy do naszego mieszkania. Jak widać wiele się musiało w niej dziać :P Obok szczotki znalazłam śliniak dziecięcy... bez komentarza! 

To by było na tyle jeśli chodzi o zdjęcia. Dowiedziałam się od pani administratorki, że uzyskałam już zgodę na przyłączenie korytarza. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekać na pismo, w którym obok zgody na łazienkę znajdzie się  oficjalne potwierdzenie zgody na zabudowę korytarza. Pisma, pisemka, druczki, pozwolenia. Wszystko trzeba wychodzić. Pocieszające jest to, że pracownicy administracji, całej spółdzielni i prezes są naprawdę sympatyczni. Nikt nie stawia sztucznych i niepotrzebnych barier. Jestem im naprawdę wdzięczna za miłą współpracę, uśmiech i cierpliwość, której niestety w wielu instytucjach brak.
Dziś z Tomkiem będziemy się zastanawiać nad rozmieszczeniem gniazdek elektrycznych w mieszkaniu. Istnieje cień szansy, że tę sprawę uda się załatwić jeszcze w tym miesiącu. Póki co jest to tylko cień :P więc nie chcę się niepotrzebnie nakręcać.
Wieczorem mam się dowiedzieć czy pan od zamków wymienił zamek w skrzynce i zostawił klucz u sąsiada.
c.d.n.

"baba za kierownicą"

Ha! Stało się. Pokazałam klasę na wysokim poziomie. Ilekroć rozmawiałam z mamą, ta pytała mnie co z prądem w mieszkaniu. Za każdym razem cierpliwie odpowiadałam, że Tomek ma poprosić swojego wujka, żeby zajął się elektryką na remoncie. Mama była jednak uparta i wciąż męczyła temat, więc nie wytrzymałam i wypaliłam, że jak Tomek się dogada z wujkiem to ruszymy z remontem, i że pyta mnie o to już któryś raz z kolei. Cóż, mama wzięła chyba sobie to do siebie i przestała poruszać kwestię prądu. 29 października byliśmy z Tomkiem umówienia na spotkanie i rekonesans  z panem hydraulikiem i z moim wujkiem Krzyśkiem. Panowie chodzili po mieszkaniu i strychu, zaglądali do piwnic i do pomieszczenia socjalnego, badali toaletę na piętrze, pukali w ściany i w rury. Po kilku kwadransach oględzin i dyskusji, podjęliśmy decyzję gdzie i jak powinna znaleźć się łazienka. Wujek zapytał mnie czy załatwiłam już prąd. Lekko zniecierpliwiona odpowiedziałam to samo, co wcześniej mamie, że Tomek ma poprosić swojego wujka Czesia o pomoc w elektryce. Wujek uśmiechnął się i zadał drugie pytanie. Pytanie, które walnęło mnie w potylicę z prędkością światła, a ja sama lekko zachwiałam się na swoich obolałych nogach w nieco krzywym półokręgu z powodu obolałych pleców. Spojrzałam na gołą żarówkę zwisającą z sufitu i prawie się rozpłakałam. Nie mam prądu. Nie mam prądu w swoim mieszkaniu bo nie zgłosiłam tego u lokalnego dostawcy energii. Niech żyje kobieca logika! Panowie rozbawieni moją blond-trzeźwością powoli zbierali się do opuszczenia kamienicy. Zanim jednak rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę ustaliliśmy kolejność prac:
1. zgłosić się do dostawcy energii po prąd i licznik 
2. zrobić plan prac remontowych i dołączyć go do pisma, które mam złożyć w spółdzielni (prośba o zgodę na remont)
3. pociągnąć elektrykę w całym mieszkaniu ze szczególnym uwzględnieniem potencjalnej łazienki. 
4. zgłosić się do pana hydraulika
Zaraz w poniedziałek zadzwoniłam do najbliższej siedziby Vattenfall i zgłosiłam chęć podłączenia się do sieci energetycznej. Wybrałam starą formę rozliczania się za prąd (raz w miesiącu odczyt z licznika). Denerwują mnie prognozowane rachunki w wynajmowanym kącie, który teraz zajmujemy z Tomkiem. Nie ufam prognozom. Dwa dni później miałam już zainstalowany licznik w mieszkaniu. Prąd płynie. 

Tomek przygotował plan prac remontowych i napisał pismo, w którym dokładnie i ze szczegółami opisał co chcemy zrobić. Poniżej szkic dołączony do wniosku: 


 cdn

Od licytacji do odebrania kluczy daleka droga czyli Pierwsza Lekcja Dorosłego Życia.

Pierwsza Lekcja Dorosłego Życia - Cierpliwość.

Chciałabym móc napisać, że do banku biegłam jak na skrzydłach. Niestety, plecy wciąż mnie bolały. Ledwie się ruszałam, każdy krok sprawiał mi potworny ból. Trzeba było jednak zagryźć zęby i cierpliwie załatwić wszystkie sprawy związane z przekazaniem aktu własności. Biurokracja i formalności w takich chwilach piętrzą się
w zatrważającym tempie. Przebijając się przez labirynty różnych instytucji, w których jedna pani odsyłała mnie do następnej. Wędrując między gabinetami, a kasami, zbierając zaświadczenia, poświadczenia, wnioski
i formularze, czułam się jak bohater Procesu. Z taką różnicą, że ja wiedziałam po co to wszystko się odbywa.

28 września o 13.15 Tomek i ja mieliśmy się stawić  u pani Notariusz. Plecy wciąż bolały. Dodatkowo dzięki zastrzykom, którymi byłam faszerowana każdego dnia, czułam się jak przekwitająca baba. Ciągle zalewały mnie fale gorąca, miałam zawroty głowy, duszności. Cudownie - hicwele w wieku dwudziestu sześciu lat. Ściskając w rękach pękającą od nadmiaru dokumentów teczkę stawiliśmy się punktualnie w biurowcu.
Pani Notariusz kazała na siebie czekać ponad 45 minut. Byłam na skraju wyczerpania. Ból pleców
i duszności nasilały się z każdą następną minutą. Odczytanie całego aktu notarialnego rozpoczęło się kilka minut po 14.00. Miałam cichą nadzieję, że po wszystkim dostanę klucze do ręki i będę mogła nareszcie Tomkowi pokazać jak wygląda nasze pierwsze mieszkanie. Dzięki tej myśli jakoś przetrwałam 40 minutowy monolog Pani Notariusz. Na koniec zastępca prezesa spółdzielni, który był obecny przy przekazaniu mieszkania powiedział, że kluczy nie ma. Po klucze musimy się udać do spółdzielni.  W sekretariacie zapłaciliśmy koszty sporządzenia aktu notarialnego, wpisu do ksiąg wieczystych i kwotę podatku od czynności cywilno-prawnych. W sumie 2.250,00 zł. O 14.55 dotarliśmy do spółdzielni. Z wielkim uśmiechem wpadliśmy do biura rejonowego administracji. Przyjął nas uroczy młody mężczyzna, ale kluczy nam nie wydał. To nie takie proste. Trzeba udać się na mieszkanie i spisać protokół zdawczo-odbiorczy. Pan kazał przyjechać jutro rano. Niestety Tomek musiał wracać do pracy do Cieszyna, nie mógł czekać do jutra. Znów nie zobaczył mieszkania.
Klucze odbierałam 29 września do południa w obecności moich rodziców. Dowiedziałam, się, która ubikacja i piwnica przynależą do mojego mieszkania. Niestety wśród kluczy nie było tylko klucza do skrzynki pocztowej. Muszę zgłosić to w administracji i umówić się z robotnikiem na zmianę zamka w skrzynce. Pod kamienicą mama spotkała koleżankę mojej babci (ś.p.) i jej syna, panią i pana D. którzy mieszkają w sąsiedztwie. Wieść o tym, że córka Gabusi (moja mama) kupiła mieszkanie w kamienicy, w której mieszkała Krista (moja babcia ś.p.) szybko obiegła mieszkańców wszystkich trzech familoków.
Następnego dnia zgłosiłam brak klucza do skrzynki. Pan, który przyjechał wymienić zamek nic nie załatwił. Zadzwonił tylko do mnie, że mam się dogadać z sąsiadami, która jest moja skrzynka i dopiero wtedy go wezwać. Problem, którego nie mógł rozgryźć polegał na tym, że moje mieszkanie ma numer 5, a skrzynki są tylko 4. Na nic się zdały tłumaczenia, że mieszkanie nr 2 nie istnieje, że zostało przerobione na pomieszczenie socjalne z toaletami. Dla mnie rachunek był prosty, ostatnia skrzynka jest moja. Pan Robotnik nie mógł tego zaakceptować. Zamka nie wymienił, a ja do dzisiaj nie mogę odbierać poczty. Uroczy początek.


Poniżej znajduje się plan pierwszego piętra całej kamienicy. Po prawej stronie znajdują się 3 mieszkania
z klatki nr 31. Mieszkanie nr 5 należało kiedyś do mojej prababci. Teraz mieszka tam moja kuzynka Ola. Babcia zajmowała mieszkanie nr 6 i to w nim urodziła się moja mama i jej siostra, mama Oli. Kiedy mama
i ciocia podrosły, prababcia Olga i babcia Krysia zamieniły się mieszkaniami. Pod koniec lat 90-tych babcia wykupiła mieszkanie z zasobów spółdzielni i przepisała je na Olę.
Po lewej stronie są dwa mieszkania z klatki nr 32. Mieszkanie nr 5 jest moje. Nasze mieszkania znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie.

c.d.n.

Bajka o tym, jak stałam się właścicielką skromnego M3.

Wiele wody upłynęło zanim stałam się właścicielką skromnego M3. Kilka nieudanych licytacji trzeba było gorzko przegryźć nadzieją, że gdzieś są i czekają na mnie cztery ściany. Aż nadszedł dzień, długo oczekiwany.

We wtorek 13 września 2011 wstałam rano z posępną miną. Bolały mnie plecy. Stojąc pod prysznicem
i wcierając jeżynowy szampon w zmęczone włosy zastanawiałam się po co to wszystko. Po co ten pośpiech? Po co ta gimnastyka? W piątek prowadząc Olgę na plac zabaw przypomniałam sobie, że nie wpłaciłam wadium. Spojrzałam na zegarek. Miałam niespełna dwie godziny, żeby złapać autobus do domu, zabrać dokumenty potrzebne do przelewu i dotrzeć do banku. Dziwnym trafem w banku nie było kolejki. Uśmiechając się do pani w okienku pomyślałam o Oldze. Nie, nie zgubiłam jej po drodze :P Na szczęście była ze mną moja mama, więc z czystym sumieniem mogłam zostawić małą. Obie pewnie teraz świetnie się bawią. A ja co? Ganiam po bankach, rozbijam się w autobusach. Nie ma w tym przecież żadnego sensu, bo przecież i tym razem nic z tego nie wyjdzie. Na dodatek trzeba jeszcze zawieźć kopertę z ofertą
i potwierdzeniem przelewu do spółdzielni. Żeby było wszystko jasne. Nadal nie mam prawa jazdy (siedem nieudanych prób za mną, a tu w niedalekiej przyszłości szykuje się kolejna zmiana egzaminów). Wszystko muszę załatwiać "na piechotę". I jeszcze ten potworny ból pleców.
12mint idę na przystanek tramwajowy, z bólu kręci mi się w głowie. Nie wiele brakuje, żebym zwróciła całe śniadanie. Po drodze kupuję paczkę ibupromu, łykam dwie pastylki i z trudem wciągam się po schodach do tramwaju. Po mniej więcej 20 minutach jazdy ból jest tak silny, że nie daję rady wysiedzieć. Na najbliższym przystanku wysiadam i łapię taksówkę. Pan taksówkarz stawia diagnozę: ruchomy dysk. Dojeżdżamy pod spółdzielnię. Na miejscu czeka już spora grupka oferentów. Tego właśnie obawiałam się najbardziej.  Zupełnie niepotrzebnie się tu wybierałam. Ból jest coraz mocniejszy, ledwie stoję na nogach. Kilka małżeństw 
i samotny elegancki trzydziestokilkuletni mężczyzna  przyglądają mi się badawczo. Ciekawe co myślą. Mężczyzna ma na sobie błękitną, kraciastą koszulę wetkniętą w dżinsowe spodnie. W ręku trzyma skórzaną, czarną teczkę. Stawiam, że jest z biura nieruchomości. Jeszcze tego brakowało! Znając mnie i moje szczęście, spotkam się z nim przy stole i przegram. Który to już raz? Siódmy? A, tak. Po drodze uciekła mi urocza kawalerka w bloku w dzielnicy, w której mieszkają moi rodzice. Też przez pana handlarza, ale innego. Ten wygląda całkiem sympatycznie. Hanka, co ty bredzisz? Żaden handlarz nieruchomości podczas licytacji nie wygląda sympatycznie. To zwykłe hieny, pazerne i krwiożercze potwory odbierające ostatnią szansę młodym ludziom na zakup własnego kącika za niewielkie pieniądze. Żaden bank nie udzieli bezrobotnej babie kredytu, a ten łotr przyszedł tu, gapi się na mnie i sprzątnie mi ostatnią okazje sprzed nosa. Plecy bolą potwornie... aaa!!!
Pierwsze mieszkanie sprzedano, drugie i trzecie również. Kolej na nas. Do sali wchodzi elegancki pan  i ja, bezrobotna baba z potarganymi włosami i potwornym grymasem na buzi. Cóż, porażka będzie mniej boleć, bo bardziej bolą plecy. Cena wywoławcza: 32.400,00zł  Podbijam o postąpienie. Drugi głosi się elegancki pan. Myślę sobie, nie poddam się tak łatwo. Szybko dodaję na kalkulatorze kolejną kwotę postąpienia 
i głoszę się podnosząc do góry żółtą kartkę. Pan uśmiecha się do mnie słodko i otwiera usta. Przez myśl przechodzą mi przeraźliwie długie zdania pełne wulgarnych epitetów pod adresem eleganckiego pana, co pan uśmiechając się słodko rozwala w drobny miał słowami: "Nie będę pani dłużej męczył, rezygnuję." 
Co? Przesłyszałam się? "Czy może pan powtórzyć?"-mogę tylko z siebie wykrztusić. "Rezygnuję, niech się pani dobrze mieszka"- odpowiada cały czas słodko się uśmiechając. Do moich oczu napływają łzy, nic nie widzę, serce wali mi przeraźliwie głośno i szybko. "To ja pana chyba z tej radości wyściskam i wycałuję"- prawie krzyczę. Komisja wybucha śmiechem, a pan się czerwieni. Nic nie odpowiadając wycofuje się z sali, a ja muszę dopełnić jeszcze kilku formalności. Pan znika.
Po podpisaniu protokołu z licytacji muszę udać się do pokoju nr 209. W pokoju 209 urocza pani wręcza mi dwa formularze, które muszę wypełnić i oddać. Dopiero wtedy będzie można uruchomić procedurę oficjalnego przekazania mieszkania z zasobów spółdzielni na rzecz odrębnego właściciela.
Siadam w korytarzu przy stoliku i przeglądam formularze.
Ha! Nie znam peselu, NIPu, i nie pamiętam całego adresu zameldowania mojego męża. Cóż, każde z nas 
w dowodzie nadal ma inne adresy, a mieszkamy jeszcze gdzie indziej. Dzwonię do Tomka, raz, drugi, trzeci. Po kwadransie Tomek nadal jest "poza zasięgiem". Dzwonię więc do jego pracy, sekretarka nie może go nigdzie zlokalizować. Proszę więc, żeby przełączyła mnie do kadrowej. Uroczy śmiech. "Nie mamy kadrowej, to ja jestem kadrową i sekretarką w jednym". Pięknie! Uprzejma pani Sylwia podaje mi na szczęście wszystkie potrzebne dane. Wypełnione formularze oddaję pani z pokoju nr 209 i wychodzę. Na dniach mam spodziewać się telefonu ze spółdzielni z informacją, kiedy odbędzie się spotkanie z notariuszem. Wtedy stanę się oficjalnie prawowitą właścicielką mojego M3. Wcześniej jednak muszę wpłacić na konto spółdzielni całą kwotę, za którą wylicytowałam mieszkanie. 

Po południu trafiłam na pogotowie. Ból pleców był paraliżujący. Dostałam kroplówkę i zastrzyk. Pani doktor kazała mi zrobić kilka badań i leżeć przez co najmniej 3 dni. Pod koniec tygodnia z trudem dotarłam do lekarza rodzinnego. Potrzebowałam kilku skierowań na badania.  Pan doktor Z. spojrzał na mnie i od razu stwierdził,że mam atak rwy kulszowej i wyskoczył mi dysk. Przepisał serię zastrzyków i proszków. 
c.d.n.