Jak to się zaczęło.
Po pierwsze w trakcie czyszczenia kuchennych ścian, Andrzej odkrył... wróć! Nie w tej kolejności. Andrzej chciał przesunąć nam kran. Czynność tę trzeba było wykonać i tak. Docelowo kran miał zostać przeniesiony z lewej strony drzwi na prawą. Konstrukcja hydrauliczna do tej operacji została przygotowana jeszcze w ubiegłym roku. Czekaliśmy tylko na odpowiedni czas. Czas nadszedł. Andrzej przesunął kran, ale woda nie chciała kapać. Zaczął szukać zaworu. Nie znalazł. Zadzwonił do Tomka. Tomek zrobił zdziwioną minę i rozłożył ręce.
Po kilku dniach panowie odkryli źródło wodnej awarii. Okazało się, że hydraulik podpiął nasza kuchnię pod rurę doprowadzającą wodę do toalety, która (jak już kiedyś pisałam) znajduje się pod naszym mieszkaniem. Woda w ubikacji jest monitorowana przez osobny licznik. To znaczy była. Do czasu, aż hydraulik nie dokonał morderczego cięcia. Zamiast wkręcić się w rurę, która znajdowała się w ścianie między naszą kuchnią, a łazienką, dokonał prostej operacji. Banalnej wręcz. Podpiął się pod to, co akurat było na wierzchu. Brawo!
Druga kwestia, która mnie dobiła to kominek z płaszczem wodnym. Wiedziałam, że nie będzie to tania impreza, ale takich kosztów się nie spodziewałam. Przyszło nam zatem zweryfikować swoje plany i marzenia i powrócić do pierwotnych zamiarów - zwykły kominek z sufitowym rozprowadzeniem ciepła na pokoje. Smutek.
Na koniec kominiarz wbił we mnie ostatni gwóźdź frustracji. Kiedy sprawdzał u nas stan kominów, powiedział, że mam czekać. On napisze opinię i zaniesie ją do spółdzielni, a administracja poinformuje nas drogą oficjalną o decyzji. Mijały dni, listonosz nic dla mnie nie przyniósł. Dzwoniła raz, drugi. Panie administratorki nie wiedziały o co mi chodzi, przełączały mnie co chwilę do innych działów. Wszyscy rozkładali ręce, a moja cierpliwość się kończyła. Zima za pasem, na dworze coraz chłodniej. W mieszkaniu nie chcą schnąć ściany. Grzyba prędzej wyhodujemy niż skończymy tynkować. Nie pamiętam, który to już raz wykręcałam nr do spółdzielni z ponagleniem, aż po raz enty przełączona trafiłam na kierownika działu technicznego. I tu wywiązała się bardzo nieprzyjemna dyskusja. Pan, że jego moje kłopoty z kominiarzem nie obchodzą. Jak nie zapłacę, to nie dostanę opinii. Ja, że o kasie nie było żadnej mowy. On, że mam brązowe okna. Ja, że dom jest do wyburzenia.On, znów o oknach. Ja, że chcę zrobić ogrzewanie do kurna jasnej cholery, a wy mnie stopujecie. On, że jak się stawiam to mi cofnie zgodę na kominek i sobie tylko piec węglowy postawię. Nerwy mi puściły. Nabluzgałam. I skończyliśmy rozmowę niemym "dziękuję, do widzenia!". Popłynęły łzy niemocy.
Jak się pozbierałam, zadzwoniłam do kominiarza. Pytam, o co chodzi z tą opinią, bo spółdzielnia nadal mi nic nie odpisała. On stwierdza, że opinię na komin wentylacyjny w łazience złożył w miniony piątek. Ja się pytam: Panie? Jaka łazienka? My tu o ogrzewaniu w pokoju od początku rozmawiamy, a nie o wentylacji w łazience. Co mnie wentylacja teraz obchodzi jak zima za pasem. Jak ja się mam ogrzać wentylacją w łazience? Kominiarz: A to ja Pani nie powiedziałem, że po taką opinię to Pani musi do mnie do biura przyjść osobiście? Ja: NIE! On: No to się pomyliłem. Ja: Przez Pana "pomyliłem się" nawrzeszczałam przed chwilą na niewinnego w takim razie kierownika technicznego w spółdzielni. Chce mi cofnąć zgodę na kominek. Tyle będę miała teraz z tego ogrzewania. Posprzątane. On: Ojej! Przepraszam. Proszę być u mnie jutro o 7.00 rano. Dam Pani tę opinię.
Potem próbowałam dodzwonić się raz jeszcze do kierownika. Chciałam go przeprosić za swoje bluzgi. Pan polazł w teren i nie złapałam go już tego dnia.
Szybko ściągałam Tomka, żeby przyjechał z Cieszyna bo sama do kominiarza nie pójdę. Jakbym miała go pod ręką, dosłownie nakopałabym człowiekowi do d....! Przez noc troszkę ochłonęłam. Rano zaopatrzona w kubek termiczny napełniony gorącą, uspokajającą cieczą dziarsko wtoczyłam się do biura kominiarza. Tomek z pochyloną głową wszedł za mną. Usiadłam. Kominiarz popatrzył na mnie i przemówił: Przeszło już Pani? Po czym uśmiechnął się rozbrajająco głupim uśmiechem. Ręce opadajO! W ramach zadość uczynienia za moje stresy i nerwy, dostaliśmy 50% rabatu na świstek zwany opinią :D Przy okazji zostałam kilka razy przeproszona. Kominiarz przyznał się też, że rozmawiał już z kierownikiem. Wyjaśnił mu całą sprawę - skąd całe zamieszanie i moje zdenerwowanie. Trochę mi ulżyło. Od kominiarza pojechaliśmy do kierownika. Osobiście go przeprosiłam za swoje zachowanie. Drugi kamień spadł mi z serca, bo kierownik potraktował całą sprawę za niebyłą i niepotrzebną wspominania. Wyszliśmy uścisnąwszy sobie wzajemnie dłonie życzliwie się do siebie uśmiechając.
Na dniach zamówiliśmy do mieszkania wannę i wkład kominkowy.
Ściągnęłam zdjęcia wybranych przez nas produktów.
Wanna (u nas zaprezentuje się inaczej ze względu na aranżację):
Kominek:
A na koniec remontowy memik:
Dziś w nocy przyjedzie Tomek. Do soboty będziemy walczyć. Co wywalczymy to pokażę na zdjęciach w następnym poście. A teraz dobranoc wszystkim.